wtorek, 30 kwietnia 2013

„Hospoda U vystřelenýho oka“ :)

  Z okazji zbliżającego się długiego weekendu (który dla niektórych już dawno się zaczął :) ) chciałem podzielić się ciekawym doświadczeniem kulinarnym, w jakim przypadło mi uczestniczyć podczas jednego weekendowo-wakacyjnego wypadu do Pragi.
  W periodyku „Machina“, już przez młodszych niepamiętanym, ukazał się kiedyś dodatek z miejscami które warto odwiedzić podczas krótkiego wypadu do którejś ze stolic europejskich. W Pradze polecano odwiedziny w „Hospoda U vystřelenýho oka“, czyli krótko – „Pod  wystrzelonym okiem“. Na dołączonym zdjęciu przedstawieni byli dwaj żwawi emeryci pijący piwko przed barem. Nawet zachęcająco. Zaplanowałem wyjazd, oczywiście jako punkt honoru przyjmując odwiedziny w wymienionej knajpie. Owego dnia postanowiłem razem z żoną i synem przejść się na piechotę i napić piwa do wymienionej gospody. Szliśmy długo, długo, długo (jak to daleko od praskiego rynku można sprawdzić na mapie :) ). Zmienia się krajobraz, coraz mniej turystów, coraz więcej ruder. Knajpa znajduje się w dzielnicy Žižkov przy ulicy U Božích bojovníků  czyli tak jakby w Polsce coś się nazywało na Czartowie przy ulicy Heretyckiej :) (jak się później okaże nazwa gospody, ulicy, dzielnicy są nierozerwalnie powiązane, a wiążą się z jednym człowiekiem – Janem Žižka, czeskim bohaterem narodowym, bitnym heretykiem, który nie przegrał żadnej bitwy, a od wystrzelonej jego jednej gałki pochodzi nazwa gospody). W końcu zmęczeni, strudzeni, zniechęceni stajemy przed takim obrazkiem:

  A w środku zaskoczenie.... Niesamowity wystrój, pod barem akwarium z rybką Bożenką, w kibelkach przy pisuarach podpórki pod zbyt ciężką głowę, wyśmienite piwo i... no właśnie niesamowity ser macerowany w oliwie, najświetniejsza przystawka do piwa jaką znam.

Czeski „Pikantní sýr v oleji“


Składniki:
- słoik,
- 2 sery camembert,
- 8 ząbków czosnku,
- olej rzepakowy,
- 1 ostra papryczka + 2 dla ozdoby,
- 1 łyżeczka słodkiej mielonej papryki.
  Sery przekrajamy w poprzek (czyli kroimy krótki bok idealnie na pół). Kroimy bardzo drobno czosnek, dodajemy łyżeczkę słodkiej mielonej papryki, pokrojoną ostrą papryczkę, mieszamy i otrzymaną breją smarujemy połówkę camemberta, Składamy, kroimy w trójkąciki (zgrabnie są 4) wkładamy do słoika, wszystko zalewamy olejem (po brzeg). Odkładamy w ciepłe miejsce, na minimum 3 dni. Po tym czasie otrzymujemy lekko zajeżdzający ultra przysmak do każdego browarka, który pozostawia niezapomniane wrażenia smakowe jeszcze przez kilka następnych godzin po spożyciu :).
Na deser świetna książka niejakiego Ota Pavel „Jak tata przemierzał Afrykę“.


  Lekko pisana książka - zbiór opowieści (świetne opowiadanie tytułowe o afrykańskich perypetiach ojca pisarza, przy których można tarzać się ze śmiechu). Świetnie oddaje jowialnego ducha Czechów, czego można doświadczyć nawet w czasie krótkiego pobytu w Pradze, do czego wszystkich serdecznie zachęcam.

Dla chcących odwiedzić, adres:
„Hospoda U vystřelenýho oka“
U Božích bojovníků 3,
130 00 Praha 3 - Žižkov













Serdecznie pozdrawiam
ToM

środa, 17 kwietnia 2013

To naprawdę proste :D

Dzisiaj coś dla miłośników Dzikiego Wschodu: Jacek Hugo Bader „Dzienniki Kołymskie”.

    Jak pewnie pamiętacie, z pierwszej części reportażowej przygody Jacka  Hugo-Badera pod nazwą „Biała gorączka” (do której również zachęcam, a może nawet napiszę kiedyś kilka słów), wybrał się on w podróż po drogach i bezdrożach Rosji. Początek wyprawy to oczywiście, zdobycie środka transportu i kasy. Wysyła wiele próśb do wielu firm produkujących wehikuły. Odmówili, to znaczy nie odpowiedzieli mu nawet na zapytanie, wszyscy, ale tak naprawdę otrzymał jedną konkretną odpowiedź od Audi/Volkswagena czyli p. dr Kulczyka. Zaproponowano mu do dyspozycji, bodajże, Audi Q7 na totalnym wypasie. Nasz bohater jednak wspaniałomyślnie rezygnuje z luksusu i decyduje się na stary radziecki łazik. Dlaczego ? Odpowiedź jest prosta. Jakby mógł rozmawiać o życiu z chłopakami spod budki z piwem na środku stepu w zrujnowanym kołchozie, podjeżdżając zabawką za 350 tysi ? Odpowiedź: nijak, a o ujściu bez dziury w głowie w ogóle nie mówiąc :).
   Zbiór niesamowitych opowieści z podróży, „Dzienniki kołymskie”, jest zapisem nowej wyprawy zapalonego reportażysty p. Jacka Hugo-Badera, na tyle ciekawej, że rejestrowanej właśnie w sposób który opisałem już powyżej – poprzez szczere rozmowy w drodze, spotkania z niezłymi oryginałami, często osnute odrobiną magii i suspensu. Opowieść  o doktorze Władi który przeprowadza operację przez telefon, o złotym oligarsze Basanskim co złoto  i dziengi rozdawał, majorze Sałatinie z przeciągiem w głowie na wysypisku śmieci – to tylko mała próbka tego czego doznał autor. Nie sposób opisać tej książki jednym słowem. Przepraszam, można – jest zaczarowana a raczej zaszamaniona… Dlaczego? Dowiecie się z lektury do której serdecznie zachęcam.

Przepisik (w odniesieniu do tytułu postu) : 
Sushi Nori Maki - to naprawdę proste, wręcz banalne :)


   Jak zauważyliście, moi mili, moda na sushi rozpleniła się w Polsce jak stonka ziemniaczana w latach pięćdziesiątych. I nic dziwnego - smaczne, łatwe i niedrogie :). Wszystkie podstawowe składniki można kupić  w osiedlowym markecie, a samo zrobienie to czysta przyjemność. Oczywiście w domu nie ma sushi man’a, japońskiej muzyczki i łódeczek ale wszystko można przecież zorganizować samemu np. zapraszając sąsiada Wietnamczyka, nadeptując kotu na ogon i puszczając papierowe łódki w misce z wodą :)
   Ale do rzeczy. Podstawą dobrego sushi jest dobry i odpowiednio przygotowany ryż. Oczywiście na upartego można odpowiednio spreparować i przygotować każdy (moja klasyfikacja: numer 1: dedykowany ryż do sushi, numer 2: ryż do risotto, numer 3: ryż paraboiled). Podstawa to dobre wypłukanie. Płuczemy tyle razy w wymienianej wodzie (zimnej!!!) aż do uzyskania klarownej wody. Oczywiście nie ma co przesadzać (ręce zlodowacieją po 3 płukaniu  :), zalecają ...7)  ale trzeba liczyć się z tym że jak nie wypłukamy odpowiednio, otrzymamy kleistą breję. Po płukaniu moczymy ryż przez ok. 0,5 godziny w ilości wody równoważnej do ilości użytego ryżu (np. jedna szklanka wody na jedną szklankę ryżu). Po wymoczeniu gotujemy w odkrytym garnku aż do wchłonięcia wody przez cały ryż, przez ok. 15 minut. Po ugotowaniu przykrywamy pokrywką i czekamy na wchłonięcie resztki wody. Po chwili przekładamy (najlepiej do drewnianej miski ) i wychładzamy. Wychłodzony ryż skrapiamy odrobiną (ok. 3 łyżek) gotową zaprawą do ryżu sushi (wygodne ale nie polecam) albo przyrządzoną samodzielnie (polecam – nietrudno przygotować, trochę octu, cukru, wody i soli – przepis poniżej).
 Zaprawa do ryżu sushi:
- 1 łyżka stołowa octu ryżowego
- 1 płaska łyżeczka cukru
- odrobina soli (albo w ogóle)
Delikatnie podgrzać rozpuszczając cukier. Wystudzić i używać. Dla większej ilości zaprawy, zwielokrotnić proporcjonalnie podane ilości składników.
Przygotowujemy wnętrze. Kroimy w słupka: ogórka, awokado, paprykę (ostrą i łagodną); przygotowujemy majonez, paluszki krabowe, odrobinę łososia wędzonego i gotowanego no i oczywiście płatki nori.
Płatek glonów nori kładziemy na matce bambusowej (matka jest niezbędna – inaczej niczego nie zwiniecie) świecącą  stroną do dołu.
  


Na chropowatej matowej powierzchni rozkładamy równomiernie ryż zostawiając od góry margines, ot tak 2 cm. Ryż delikatnie smarujemy majonezem w dolnej części, kładziemy awokado, ogórka, łososia, trochę pikantnej i słodkiej papryczki, paluszki krabowe… i powoli zwijamy. Kiedy dojedziemy do końca, czyli do marginesu bez ryżu, margines delikatnie zwilżamy wodą, chrzanem wasabi i zwijamy do końca. Ufff.. Teraz ostrym nożem wykrajamy z rulonika kawałki sushi (zwykle wychodzi od 6 do 8 kawałków).
Podajemy z sosem sojowym (koniecznie Kikkoman (i warzony w Holandii) – inne są... feee) , wasabi i marynowanym imbirem. Niebo w gębie!!!!!
Sos sojowy możemy zmodyfikować dodając do niego odrobinę wasabi - otrzymamy ostry sosik. Wymieszać – 2x niebo w gębie !!!!!
Cały rulonik sushi nori po zwinięciu możemy usmażyć na patelni w cieście naleśnikowym (200 g mąki, 150 ml mleka, 2 jajca, 2 łyżki sosu rybnego - wymiksować). Po usmażeniu pokroić – a wygląda to tak:

Bardzo Smacznego
ToM

niedziela, 7 kwietnia 2013

Zimowe reminiscencje ;)


Witam wszystkich zmarzniętych po Świątecznej niestrawności, wyglądających wiosny, i nie tylko :)
Nareszcie nastała Wiosna, chociaż jeszcze w ubiegły piątek można było zaobserwować takie obrazki:



(dla nieznających miejsca to...Grunwald).

Z okazji mijającej zimy pozwolę sobie na pewną reminiscencję.
W tym roku udało mi się spędzić kilka dni w Zakopanem. Trzaskałem kilometry na nartach, ale też poszukiwałem doznań kulinarnych i duchowych.
Miałem niewątpliwą okazję odwiedzić Teatr im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem (krótko mówiąc Teatr Witkacego) oraz zobaczyć niesamowitą sztukę „Na niby – naprawdę”, którą uświetniła również obecność lanserki Herbuś i ministry Muchy :) oficjalnie przez nikogo nierozpoznanych :D.
Informacja dla tych którzy długo nie widzieli Teatru Witkacego – nie poznacie miejsca. Teatr świetnie odnowiony i przebudowany, a efekt tej przebudowy delikatnie mówiąc zachwyca! Nie tylko jego wygląd, z zewnątrz, z wymalowaną gębą Witkacego na elewacji,



ale też bardzo przyjazne i ciepłe foyer (z przechodnią wystawą jakiegoś twórcy – kiedy ja byłem - plakaty Młodożeńca, nawet do kupienia), mobilna scena, która stwarza wrażenie, że jest się uczestnikiem spektaklu.
Jednym słowem - bez względu na porę roku w jakiej będziecie w Zakopanem, bez względu na spektakl jaki będzie grany na, po prostu wejdźcie (oczywiście po zakupieniu biletu :) ) - Naprawdę Warto.

Wszyscy pewnie słyszeli o kwaśnicy, ale nie każdy miał odwagę, sposobność i ochotę jej spróbować.
Opowieści na temat tego dania są przeróżne. Zrobiona z dziwnych części świni, śmierdzącej kapusty.. Mogę powiedzieć jedno – próbowałem jej w wielu miejscach ( nawet na Kasprowym (cena jak w Marriott'cie – zupa 14 PLN+bułka za 4 PLN = 18 PLN, no cóż...wysoko :) ), zawsze rozgrzewająca, bogata w smaku o intensywnym zapachu wędzonki i kminku - po prostu wspaniała !!!.
Zaraz po powrocie powiedziałem sobie – powtórzę ten smak.
A oto efekt poszukiwań - sprawdzony i wypróbowany przez największego krytyka kulinarnego – moją Żonę :).

Więc dzisiaj - "Kwaśnica".

- 0,5 kg kapusty kwaśnej (proponuję sprawdzić na opakowaniu – ma być tylko sól i kapusta),
- 25 dkg wędzonych żeberek,
- 15 dkg boczku wędzonego,
- Kostka bulionowa,
- Cebula,
- 2 ziemniaki (lub według uznania,ale bez przesady)
- Przyprawy: ziele angielskie, liść laurowy, pieprz i sól do smaku, kminek!!! (bardzo ważne).

W litrze wody rozpuszczamy kostkę bulionową, dodajemy ziemniaki pokrojone w kostkę , wrzucamy żeberka i gotujemy. Boczek kroimy w artystyczną kostkę, cebulę też w zgrabną kostkę i podsmażamy. Podsmażony boczek z cebulą wrzucamy do gotującej się zupy. Po ok. 30 min. dodajemy kapustę, przyprawy i gotujemy przez 1 godzinę. Przed wrzuceniem, kapustę kroimy na drobniejsze kawałki według uznania. Proponuję też sprawdzić czy nie jest zbyt kwaśna. Mega kwaśną kapustę przepłukujemy zimną wodą.
Smacznego !!!!! 

Na koniec - w Zakopanem warto chociaż na chwilę wstąpić do Willi Oksza, w której w stałej ekspozycji znajdują się dzieła Witkacego jak również innych artystów, których inspirowały góry. Kolekcja nie przytłaczająca, fajnie zaaranżowana. Polecam nawet tym, którzy wolą Krupówki z grilowanym łoscypkiem za 2 ziko (w tym roku hit - z żurawiną).





A teraz jeszcze Was zastrzelę – w tym wszystkim smaku doda Wam książka S.I. Witkiewicza „Narkotyki”



Warto przeczytać :)

ToM