środa, 17 kwietnia 2013

To naprawdę proste :D

Dzisiaj coś dla miłośników Dzikiego Wschodu: Jacek Hugo Bader „Dzienniki Kołymskie”.

    Jak pewnie pamiętacie, z pierwszej części reportażowej przygody Jacka  Hugo-Badera pod nazwą „Biała gorączka” (do której również zachęcam, a może nawet napiszę kiedyś kilka słów), wybrał się on w podróż po drogach i bezdrożach Rosji. Początek wyprawy to oczywiście, zdobycie środka transportu i kasy. Wysyła wiele próśb do wielu firm produkujących wehikuły. Odmówili, to znaczy nie odpowiedzieli mu nawet na zapytanie, wszyscy, ale tak naprawdę otrzymał jedną konkretną odpowiedź od Audi/Volkswagena czyli p. dr Kulczyka. Zaproponowano mu do dyspozycji, bodajże, Audi Q7 na totalnym wypasie. Nasz bohater jednak wspaniałomyślnie rezygnuje z luksusu i decyduje się na stary radziecki łazik. Dlaczego ? Odpowiedź jest prosta. Jakby mógł rozmawiać o życiu z chłopakami spod budki z piwem na środku stepu w zrujnowanym kołchozie, podjeżdżając zabawką za 350 tysi ? Odpowiedź: nijak, a o ujściu bez dziury w głowie w ogóle nie mówiąc :).
   Zbiór niesamowitych opowieści z podróży, „Dzienniki kołymskie”, jest zapisem nowej wyprawy zapalonego reportażysty p. Jacka Hugo-Badera, na tyle ciekawej, że rejestrowanej właśnie w sposób który opisałem już powyżej – poprzez szczere rozmowy w drodze, spotkania z niezłymi oryginałami, często osnute odrobiną magii i suspensu. Opowieść  o doktorze Władi który przeprowadza operację przez telefon, o złotym oligarsze Basanskim co złoto  i dziengi rozdawał, majorze Sałatinie z przeciągiem w głowie na wysypisku śmieci – to tylko mała próbka tego czego doznał autor. Nie sposób opisać tej książki jednym słowem. Przepraszam, można – jest zaczarowana a raczej zaszamaniona… Dlaczego? Dowiecie się z lektury do której serdecznie zachęcam.

Przepisik (w odniesieniu do tytułu postu) : 
Sushi Nori Maki - to naprawdę proste, wręcz banalne :)


   Jak zauważyliście, moi mili, moda na sushi rozpleniła się w Polsce jak stonka ziemniaczana w latach pięćdziesiątych. I nic dziwnego - smaczne, łatwe i niedrogie :). Wszystkie podstawowe składniki można kupić  w osiedlowym markecie, a samo zrobienie to czysta przyjemność. Oczywiście w domu nie ma sushi man’a, japońskiej muzyczki i łódeczek ale wszystko można przecież zorganizować samemu np. zapraszając sąsiada Wietnamczyka, nadeptując kotu na ogon i puszczając papierowe łódki w misce z wodą :)
   Ale do rzeczy. Podstawą dobrego sushi jest dobry i odpowiednio przygotowany ryż. Oczywiście na upartego można odpowiednio spreparować i przygotować każdy (moja klasyfikacja: numer 1: dedykowany ryż do sushi, numer 2: ryż do risotto, numer 3: ryż paraboiled). Podstawa to dobre wypłukanie. Płuczemy tyle razy w wymienianej wodzie (zimnej!!!) aż do uzyskania klarownej wody. Oczywiście nie ma co przesadzać (ręce zlodowacieją po 3 płukaniu  :), zalecają ...7)  ale trzeba liczyć się z tym że jak nie wypłukamy odpowiednio, otrzymamy kleistą breję. Po płukaniu moczymy ryż przez ok. 0,5 godziny w ilości wody równoważnej do ilości użytego ryżu (np. jedna szklanka wody na jedną szklankę ryżu). Po wymoczeniu gotujemy w odkrytym garnku aż do wchłonięcia wody przez cały ryż, przez ok. 15 minut. Po ugotowaniu przykrywamy pokrywką i czekamy na wchłonięcie resztki wody. Po chwili przekładamy (najlepiej do drewnianej miski ) i wychładzamy. Wychłodzony ryż skrapiamy odrobiną (ok. 3 łyżek) gotową zaprawą do ryżu sushi (wygodne ale nie polecam) albo przyrządzoną samodzielnie (polecam – nietrudno przygotować, trochę octu, cukru, wody i soli – przepis poniżej).
 Zaprawa do ryżu sushi:
- 1 łyżka stołowa octu ryżowego
- 1 płaska łyżeczka cukru
- odrobina soli (albo w ogóle)
Delikatnie podgrzać rozpuszczając cukier. Wystudzić i używać. Dla większej ilości zaprawy, zwielokrotnić proporcjonalnie podane ilości składników.
Przygotowujemy wnętrze. Kroimy w słupka: ogórka, awokado, paprykę (ostrą i łagodną); przygotowujemy majonez, paluszki krabowe, odrobinę łososia wędzonego i gotowanego no i oczywiście płatki nori.
Płatek glonów nori kładziemy na matce bambusowej (matka jest niezbędna – inaczej niczego nie zwiniecie) świecącą  stroną do dołu.
  


Na chropowatej matowej powierzchni rozkładamy równomiernie ryż zostawiając od góry margines, ot tak 2 cm. Ryż delikatnie smarujemy majonezem w dolnej części, kładziemy awokado, ogórka, łososia, trochę pikantnej i słodkiej papryczki, paluszki krabowe… i powoli zwijamy. Kiedy dojedziemy do końca, czyli do marginesu bez ryżu, margines delikatnie zwilżamy wodą, chrzanem wasabi i zwijamy do końca. Ufff.. Teraz ostrym nożem wykrajamy z rulonika kawałki sushi (zwykle wychodzi od 6 do 8 kawałków).
Podajemy z sosem sojowym (koniecznie Kikkoman (i warzony w Holandii) – inne są... feee) , wasabi i marynowanym imbirem. Niebo w gębie!!!!!
Sos sojowy możemy zmodyfikować dodając do niego odrobinę wasabi - otrzymamy ostry sosik. Wymieszać – 2x niebo w gębie !!!!!
Cały rulonik sushi nori po zwinięciu możemy usmażyć na patelni w cieście naleśnikowym (200 g mąki, 150 ml mleka, 2 jajca, 2 łyżki sosu rybnego - wymiksować). Po usmażeniu pokroić – a wygląda to tak:

Bardzo Smacznego
ToM

1 komentarz:

  1. Mniam! Choć ta papryczka w sushi wygląda ossstro - groźnie ;)

    OdpowiedzUsuń