W takim dniu jak dzisiaj nie będę Was męczył ciężkimi tematami.
Dzisiaj 3 proste przepisy które pomogą ubarwić każdą imprezę sylwestrową.
Gotowane krewetki z czosnkowym dipem
- paczka krewetek koktailowych lub tygrysich
- gar wody
- kostka rosołowa
- majonez
- jogurt naturalny
- ketchup
- czosnek, koperek
Najprostszy przepis świata. Zamrożone krewetki wrzucić bezpośrednio z wora do wrzątku z dodaną kostką rosołową (niektórzy dodają sok z cytryny oraz inne przyprawy). Gotować bardzo krótko - ok 2-3 minut. Odcedzić i jak najszybciej podać na stół. Ważny jest dip który możemy przygotować na różne sposoby, ważną rzeczą jest to żeby miał zdecydowany smak. Ja proponuję sos czosnkowy b.prosty w wykonaniu. 1 jogurt naturalny + 1-2 łyżki majonezu + 1 łyżka ketchupu (dla ładnego koloru i trochę smaku) + 2 wyciśnięte ząbki czosnku (może być więcej jak kto lubi - za efekt nie odpowiadam :) ) + trochę koperku (najlepiej prosto z krzaka (w zimie problem...)) + szczypta soli + szczypta pieprzu - wszystko wymieszać i dip gotowy (można dodać odrobinę octu balsamicznego - wyostrza smak). Smacznego.
Sałatka z rukoli
Łał, jest to mega przepis który zaskakuje każdego. Pierwszy raz miałem okazję spróbować w warszawskim fast food'zie - wtedy myślałem że to takie światowe danie :). Przepis jest fajny, bo rukolę można zamienić na surowe liście szpinaku, resztę pozostawiając bez zmian i smakuje również wybornie.
Do rzeczy:
- opakowanie rukoli (najlepsza w Lidlu - jest to również idealna ilość bodajże 100 g)
- trójkąt sera pleśniowego (może być Lazur - ważne: powinien być z pleśnią zieloną lub niebieską)
- garść orzechów włoskich (ok 100 g)
- garść małych pomidorków (takich tyci, tyci) koktajlowych ( ok 100 g)
teraz ważne - sos
- 50 ml oleju (koniecznie rzepakowy - nie robić eksperymentów z oliwą z oliwek)
- kilka posiekanych świeżych listków bazylii (jak nie ma - to z suszone z paczki)
- 1 łyżka natki pietruszki (również najlepiej świeża)
- 2 łyżki miodu
- 1 łyżka musztardy
- 2 łyżki świeżego soku z cytryny
- szczypta soli i pieprzu
Rukolę umyć pod bieżącą wodą (ważne - nie wiem czy praktykujecie odsączanie sałat po myciu (rukola to też odmiana sałaty), jest to bardzo ważne ze względu na zbyt dużą ilość wody w późniejszej sałatce. Najlepszy sposób na odsączenie to wirówka z IKEA, jeżeli brak - sałata do szczelnego (!) plastikowego worka i chwilowy młynek nad głową), włożyć do misy sałatkowej. Dodać pomidory, ser pleśniowy pokrojony w kostkę, orzechy włoskie (najlepiej żeby były to połówki - zbyt duże rozdrobnienie powoduje chaos w misce :) ). Wszystko wymieszać. Sos: Do oliwy dodać miód, musztardę, sok z cytryny, sól pieprz, bazylię i/w ogóle natkę pietruszki (dodaję rzadko). Wszystko wymieszać do jednolitej konsystencji (w miarę gęsta masa w kolorze karmelu) i polać po wymieszanej sałatce. Dla efektu wizualnego już bym nie mieszał, sos rozejdzie się grawitacyjnie (lepiej wygląda). Naprawdę rewelacja - smacznego.
Przekąski z ciasta francuskiego
Następny mega prosty przepis poznany na imprezie (imprezy kształcą).
- gotowe ciasto francuskie - 1 lub 2 opakowania (bardzo dobre w Biedronce). Jeżeli ktoś ma zacięcie kucharskie i nie lubi gotowizny, może zrobić sam (kiedyś czytałem opinię jednej Pani że zakup ciasta francuskiego jest profanacją potraw z niego uczynionych), tylko może nie zdążyć przed Sylwestrem 2012/2013.
- oliwki zielone i czarne
- czosnek
- ser pleśniowy
- kapary
Z ciasta wycinamy kwadraciki (mniej więcej 6x6 cm), na środek wstawiamy zgromadzone produkty w różnych konfiguracjach (np. kostka sera+oliwka, kostka sera+kapar, kostka sera+ząbek czosnku), zagniatamy dwa brzegi lub wszystkie rogi zaciskamy koncentrycznie nad produktami. Wkładamy na blachę i do pieca (190 st C- ważne żeby ustawić grzanie od góry i dołu). Obserwujemy uważnie przez szybkę - nigdy nie pamiętam czasu - a w czasie gotowania i tak nikt nie wychodzi z kuchni :). Kiedy ciasto zdecydowanie powiększy swoją objętość i lekko się zarumieni, wyciągać i na stół. Świetnie smakuje z dobrym wytrawnym winem :)
Na koniec chciałbym wszystkim czytelnikom mojego bloga i w ogóle wszystkim których znam i nie znam złożyć życzenia wszelkiej pomyślności w zbliżającym się 2012r (magiczna data). Bawcie się dobrze ale za mocno nie szalejcie - w poniedziałek do roboty !
Gorąco pozdrawiam
Zagotowany
sobota, 31 grudnia 2011
wtorek, 27 grudnia 2011
Witajcie
Na wstępie chciałbym podziękować za wszelkie pozytywne komentarze.
Dodały mi tyle pozytywnej energii że zamierzam kontynuować moje grafomaństwo do końca świata (podobno 21.12.2012 - uff... pozostało jeszcze trochę czasu) i o jeden dzień dłużej.
Dzisiaj mój ulubiony autor reportażu, mistrz nad mistrzami, Ryszard Kapuściński -"Wojna futbolowa". Moja przygoda z p. Kapuścińskim rozpoczęła się od przedruku w Gazecie Wyborczej, książki "Heban". Jak to zwykle bywa, wśród nas Zaczytanych, postanowiłem poznać trochę więcej. Pierwszą pozycją która wpadła w moje ręce była właśnie wspomniana "Wojna...". Powszechna opinia głosi że Kapuściński to stary kłamczuch który wszystkie książki napisał w hotelu pięciogwiazdkowym, nie wysuwając nosa poza basen. Może i tak było, może nie, ale jedno jest pewne - wszystko czyta się z zapartym tchem czując emocje, zapachy, mając wrażenie że jest się w centrum opisywanych wydarzeń. Książka niesie tak wiele treści że skupię się na tytułowym opowiadaniu. Czy ktoś z Was drogie dzieci wiedział że w roku 1969 pomiędzy Hondurasem a Salwadorem miał miejsce konflikt zbrojny? A kto wie że ta wojna również ma nazwę Wojna Stu godzin - ręka do góry?! Nieważne - sam nie wiedziałem dopóki nie przeczytałem. Pan Kapuściński w świetny sposób opisuje zarzewie konfliktu które pochodzi od dwóch meczów rozegranych pomiędzy reprezentacjami Hondurasu i Salwadoru. Warto przytoczyć kulisy działań kibiców (Ojej - uważaj Panie Premierze) którzy poprzez swoje nocne działania pod hotelem drużyny przeciwnej doprowadzili do ich sromotnej przegranej na obcym terenie (w obydwu przypadkach- np.drużyna Hondurasu na stadion Salwadoru jechała wozami opancerzonymi). Zaczyna działać propaganda. Machina się nakręca. Wybucha wojna. Tutaj zaczyna się osobista narracja autora. Wiele mówić, wiele opisywać, ale i tak najciekawsze jest spotkanie Kapuścińskiego z żołnierzem Hondurasu który wojenną zawieruchę wykorzystał do zdobycia butów, ściąganych z martwych sołdatów, dla obucia swoich dzieci. Basta - macie przeczytać i koniec. Warto.
Jak zawsze na koniec maksiarski i prosty przepis. Dzisiaj - Ryż po karaibsku na ostro.
Z tym daniem wiąże się fajna historia. Na delegacji w Szczecinie mieszkałem w ciekawym mieszkaniu z ciekawymi ludźmi. Któregoś dnia powiedziałem - Chłopaki, ugotuję wam coś czego nie zapomnicie do końca życia. Przepierdzieliłem kupę godzin na gotowaniu i wyobraźcie sobie, nikt nie chciał spróbować. Wk.....ny poszedłem spać, gary z zostały na wierzchu. Budzę się rano - wszystko wszamane. I co - okazało się że Goździk wrócił z imprezy i zeżarł nawet taborety. Wtedy pierwszy raz poczułem się Kung fu Kuchnia.
Do rzeczy:
- ryż (2 torebki)
- pierś z kurczaka (jedna nie wystarczy)
- papryka (słodka (czerwona i żółta - fajnie wygląda) i mała ostra)
- cebula
- jajko (nawet 2 - kwintesencja przepisu)
- oliwa
- sos sojowy (1 łyżka)
- przyprawy
Piersi kurczaka pokroić w drobną kostkę i przyprawić. Przesmażyć z pokrojoną cebulą i papryką (ok. 15 minut). Ugotowany ryż odsączyć wrzucić na patelnię, wymieszać z pozostałymi składnikami. Przesmażyć. Na koniec dodać jajko i sos sojowy - chwilę smażyć tak żeby jajo się ścięło. Smacznego. Oczywiście nie zapomnieć o pieprzu i soli (gdzieś w międzyczasie).
Pozdrawiam
Holstin
Dodały mi tyle pozytywnej energii że zamierzam kontynuować moje grafomaństwo do końca świata (podobno 21.12.2012 - uff... pozostało jeszcze trochę czasu) i o jeden dzień dłużej.
Dzisiaj mój ulubiony autor reportażu, mistrz nad mistrzami, Ryszard Kapuściński -"Wojna futbolowa". Moja przygoda z p. Kapuścińskim rozpoczęła się od przedruku w Gazecie Wyborczej, książki "Heban". Jak to zwykle bywa, wśród nas Zaczytanych, postanowiłem poznać trochę więcej. Pierwszą pozycją która wpadła w moje ręce była właśnie wspomniana "Wojna...". Powszechna opinia głosi że Kapuściński to stary kłamczuch który wszystkie książki napisał w hotelu pięciogwiazdkowym, nie wysuwając nosa poza basen. Może i tak było, może nie, ale jedno jest pewne - wszystko czyta się z zapartym tchem czując emocje, zapachy, mając wrażenie że jest się w centrum opisywanych wydarzeń. Książka niesie tak wiele treści że skupię się na tytułowym opowiadaniu. Czy ktoś z Was drogie dzieci wiedział że w roku 1969 pomiędzy Hondurasem a Salwadorem miał miejsce konflikt zbrojny? A kto wie że ta wojna również ma nazwę Wojna Stu godzin - ręka do góry?! Nieważne - sam nie wiedziałem dopóki nie przeczytałem. Pan Kapuściński w świetny sposób opisuje zarzewie konfliktu które pochodzi od dwóch meczów rozegranych pomiędzy reprezentacjami Hondurasu i Salwadoru. Warto przytoczyć kulisy działań kibiców (Ojej - uważaj Panie Premierze) którzy poprzez swoje nocne działania pod hotelem drużyny przeciwnej doprowadzili do ich sromotnej przegranej na obcym terenie (w obydwu przypadkach- np.drużyna Hondurasu na stadion Salwadoru jechała wozami opancerzonymi). Zaczyna działać propaganda. Machina się nakręca. Wybucha wojna. Tutaj zaczyna się osobista narracja autora. Wiele mówić, wiele opisywać, ale i tak najciekawsze jest spotkanie Kapuścińskiego z żołnierzem Hondurasu który wojenną zawieruchę wykorzystał do zdobycia butów, ściąganych z martwych sołdatów, dla obucia swoich dzieci. Basta - macie przeczytać i koniec. Warto.
Jak zawsze na koniec maksiarski i prosty przepis. Dzisiaj - Ryż po karaibsku na ostro.
Z tym daniem wiąże się fajna historia. Na delegacji w Szczecinie mieszkałem w ciekawym mieszkaniu z ciekawymi ludźmi. Któregoś dnia powiedziałem - Chłopaki, ugotuję wam coś czego nie zapomnicie do końca życia. Przepierdzieliłem kupę godzin na gotowaniu i wyobraźcie sobie, nikt nie chciał spróbować. Wk.....ny poszedłem spać, gary z zostały na wierzchu. Budzę się rano - wszystko wszamane. I co - okazało się że Goździk wrócił z imprezy i zeżarł nawet taborety. Wtedy pierwszy raz poczułem się Kung fu Kuchnia.
Do rzeczy:
- ryż (2 torebki)
- pierś z kurczaka (jedna nie wystarczy)
- papryka (słodka (czerwona i żółta - fajnie wygląda) i mała ostra)
- cebula
- jajko (nawet 2 - kwintesencja przepisu)
- oliwa
- sos sojowy (1 łyżka)
- przyprawy
Piersi kurczaka pokroić w drobną kostkę i przyprawić. Przesmażyć z pokrojoną cebulą i papryką (ok. 15 minut). Ugotowany ryż odsączyć wrzucić na patelnię, wymieszać z pozostałymi składnikami. Przesmażyć. Na koniec dodać jajko i sos sojowy - chwilę smażyć tak żeby jajo się ścięło. Smacznego. Oczywiście nie zapomnieć o pieprzu i soli (gdzieś w międzyczasie).
Pozdrawiam
Holstin
poniedziałek, 26 grudnia 2011
Cześć
Rozkręciłem się niesamowicie.
Po długim niepisaniu nagromadziłem w sobie nieprawdopodobne pokłady pisarskiej energii którą zamierzam zarazić wszystkich ciekawych dobrej lektury, na długie zimowe wieczory.
Tym razem zbiór reportaży z Turcji o słodkim tytule "Zabójca z miasta moreli" autorstwa Witolda Szabłowskiego (dla Ciebie Arek P.N.- pamiętasz Mahmutlar?). Kto był chociaż raz w Państwie Osmańskim na pewno wróci tam jeszcze niejeden raz. Każdemu pewnie pomoże lektura książki p. Szabłowskiego który spędził tam dobrych kilka lat, przemierzył Turcję wzdłuż i wszerz. Zbiór pozornie niepowiązanych reportaży, odsłania nam ten kraj jako zlepek wielu nieprawdopodobnych kontrastów. Pokazuje nam kulisy uwielbienia wszechobecnego Ataturk'a, obsesję genialnego architekta próbującego pokonać doskonałość Haga Sophi tak żeby w końcu odsłonić kulisy zbrodni tytułowego Zabójcy z Miasta Moreli, o którym nie puszczę pary z gęby tak żeby zmusić was do przeczytania tej niesamowitej lektury. Oczywiście napisałem tylko o wierzchołku góry lodowej która pływa w tej książce. Podsumowując mogę zacytować autora który w końcowej partii książki kilkoma zdaniami scharakteryzował ten kraj a który to opis zrozumie każdy kto trochę dotknął Orientu :
"Dziennik "Hurryiet" opublikował (...) zdjęcie dwóch kobiet, stojących obok siebie po pas w wodzie. Jedna była w muzułmańskim stroju, zakrywającym wszystko oprócz oczu. Druga topless.
"To jest właśnie Turcja" - głosił redakcyjny komentarz".
Miłej lektury.
Na koniec jak zawsze przepis - dzisiaj schab po góralsku.
- 6 kotletów schabowych (może być jeden - dla singla)
- 1 kg kiszonej kapusty od teściowej (dla singla - z Biedronki)
- sodka papryka i trochę innych przypraw
- śmietana
- mąka
- smalec do smażenia (ble - lepiej olej)
Kapustę przepłukać (chyba że ktoś lubi nadkwasotę), kotlety rozbić, posypać z dwóch stron sodką papryką, solą, pieprzem i przesmażyć na smalcu/oleju. Wyciągnąć naczynie żaroodporne wysmarować tłuszczem (smalcem?), na dnie ułożyć połowę kapusty, na to kotlety (singiel - kotlet), i przykryć resztą kapusty. Włożyć do nagrzanego piekarnika (453 K) i piec ok 10 minut. Wymieszać śmietanę z mąką (można dodać trochę przypraw - delikatnie) i zalać potrawę. Dopiekać dalsze 20-25 minut przez cały czas doglądając czy aby się już nie przyfajczyło. Wyjąć i szamać z zapiekanymi ziemniakami (podam fajny przepis temu kto doda maksiarski koment).
Czuwaj
Zwiksowany
Po długim niepisaniu nagromadziłem w sobie nieprawdopodobne pokłady pisarskiej energii którą zamierzam zarazić wszystkich ciekawych dobrej lektury, na długie zimowe wieczory.
Tym razem zbiór reportaży z Turcji o słodkim tytule "Zabójca z miasta moreli" autorstwa Witolda Szabłowskiego (dla Ciebie Arek P.N.- pamiętasz Mahmutlar?). Kto był chociaż raz w Państwie Osmańskim na pewno wróci tam jeszcze niejeden raz. Każdemu pewnie pomoże lektura książki p. Szabłowskiego który spędził tam dobrych kilka lat, przemierzył Turcję wzdłuż i wszerz. Zbiór pozornie niepowiązanych reportaży, odsłania nam ten kraj jako zlepek wielu nieprawdopodobnych kontrastów. Pokazuje nam kulisy uwielbienia wszechobecnego Ataturk'a, obsesję genialnego architekta próbującego pokonać doskonałość Haga Sophi tak żeby w końcu odsłonić kulisy zbrodni tytułowego Zabójcy z Miasta Moreli, o którym nie puszczę pary z gęby tak żeby zmusić was do przeczytania tej niesamowitej lektury. Oczywiście napisałem tylko o wierzchołku góry lodowej która pływa w tej książce. Podsumowując mogę zacytować autora który w końcowej partii książki kilkoma zdaniami scharakteryzował ten kraj a który to opis zrozumie każdy kto trochę dotknął Orientu :
"Dziennik "Hurryiet" opublikował (...) zdjęcie dwóch kobiet, stojących obok siebie po pas w wodzie. Jedna była w muzułmańskim stroju, zakrywającym wszystko oprócz oczu. Druga topless.
"To jest właśnie Turcja" - głosił redakcyjny komentarz".
Miłej lektury.
Na koniec jak zawsze przepis - dzisiaj schab po góralsku.
- 6 kotletów schabowych (może być jeden - dla singla)
- 1 kg kiszonej kapusty od teściowej (dla singla - z Biedronki)
- sodka papryka i trochę innych przypraw
- śmietana
- mąka
- smalec do smażenia (ble - lepiej olej)
Kapustę przepłukać (chyba że ktoś lubi nadkwasotę), kotlety rozbić, posypać z dwóch stron sodką papryką, solą, pieprzem i przesmażyć na smalcu/oleju. Wyciągnąć naczynie żaroodporne wysmarować tłuszczem (smalcem?), na dnie ułożyć połowę kapusty, na to kotlety (singiel - kotlet), i przykryć resztą kapusty. Włożyć do nagrzanego piekarnika (453 K) i piec ok 10 minut. Wymieszać śmietanę z mąką (można dodać trochę przypraw - delikatnie) i zalać potrawę. Dopiekać dalsze 20-25 minut przez cały czas doglądając czy aby się już nie przyfajczyło. Wyjąć i szamać z zapiekanymi ziemniakami (podam fajny przepis temu kto doda maksiarski koment).
Czuwaj
Zwiksowany
niedziela, 25 grudnia 2011
Hello Kitty !
Postanowiłem reaktywować moje blubranie na temat wciąganych książek i dobrego fast food'u. Ostatnie miesiące miałem bardzo gęsto przepracowane, nie mogłem zająć się w pełni moimi ulubionymi zajęciami czyli nic nierobieniem, dyskusjami filozoficznymi z lustrem po 3 piwach oraz czytaniem wątpliwej jakości książek ( dla niewiedzących o co chodzi, książka to takie coś co się czyta, wg statystyki 1 raz do roku ).
No luzik. Co ostatnio wpadło wam w ręce (oprócz wuchty kasy?) ? Ja miałem okazję kontemplować myśli zawarte w książce Marka Niedźwiedzkiego " Nie wierzę w życie pozaradiowe". Hmm... jakby to inteligentnie skomentować. Mann ma już jedną książkę, Mann z Materną ma też już jedną książkę, ba nawet widziałem gdzieś na półce spowiedź Czubaszek. A co - nie będę gorszy, też wydam. Krótko mówiąc - myślę że ludzie pokroju Manna (nie Materny), Niedźwiedzkiego powinni bardziej dbać o swój wizerunek i nie dać się namawiać na skeszowane projekty jakimi są ich autobiografie. Tak jak w przypadku Manna czytało się jednym tchem a po pozostawało uczucie wielkiego niedosytu ( tak jak wiecie nieraz po czym ) to tutaj człowiek czyta, nie wie czy jest na początku czy na końcu, poczucie ogólnego chaosu. Ciężko zrozumieć jak tak inteligentny, dowcipny, urokliwy i w ogóle maksiarski facet mógł popełnić taką książkę. Panie Marku - pan tego nie pisał. Panie Marku - powiem wiecej - niech pan już więcej nie pisze. Trzeba trzymać fason. Dla zdesperowanych - jest kilka fajnych momentów, jakby je zebrać do kupy i rozciągnąć jak gumę było by całkiem nieźle.
A teraz króciótko o żarełku.
Są Święta - odejść od stołu i jazda na łyżwy.
Pozdrawiam
Zwiksowany
No luzik. Co ostatnio wpadło wam w ręce (oprócz wuchty kasy?) ? Ja miałem okazję kontemplować myśli zawarte w książce Marka Niedźwiedzkiego " Nie wierzę w życie pozaradiowe". Hmm... jakby to inteligentnie skomentować. Mann ma już jedną książkę, Mann z Materną ma też już jedną książkę, ba nawet widziałem gdzieś na półce spowiedź Czubaszek. A co - nie będę gorszy, też wydam. Krótko mówiąc - myślę że ludzie pokroju Manna (nie Materny), Niedźwiedzkiego powinni bardziej dbać o swój wizerunek i nie dać się namawiać na skeszowane projekty jakimi są ich autobiografie. Tak jak w przypadku Manna czytało się jednym tchem a po pozostawało uczucie wielkiego niedosytu ( tak jak wiecie nieraz po czym ) to tutaj człowiek czyta, nie wie czy jest na początku czy na końcu, poczucie ogólnego chaosu. Ciężko zrozumieć jak tak inteligentny, dowcipny, urokliwy i w ogóle maksiarski facet mógł popełnić taką książkę. Panie Marku - pan tego nie pisał. Panie Marku - powiem wiecej - niech pan już więcej nie pisze. Trzeba trzymać fason. Dla zdesperowanych - jest kilka fajnych momentów, jakby je zebrać do kupy i rozciągnąć jak gumę było by całkiem nieźle.
A teraz króciótko o żarełku.
Są Święta - odejść od stołu i jazda na łyżwy.
Pozdrawiam
Zwiksowany
środa, 17 sierpnia 2011
Hola !
Ok. Monet - przedstawiam drugą odsłonę czegoś co może wzbudzi Twoje zainteresowanie.
"Weiser Dawidek" Pawła Huelle (chyba mój ulubiony autor)
Czy byłeś kiedyś w Gdańsku dłużej niż urlop, dalej niż Westerplatte i ciekawiej niż Długi Targ? Jeżeli tak jest to opowieść dla Ciebie, jeżeli jest inaczej to koniecznie przeczytaj.
"Weiser Dawidek" to nostalgiczna opowieść o nieistniejących czasach, osadzona w realiach powojennego Gdańska. Autor wraca do utraconego czasu dzieciństwa, beztroskich zabaw, pierwszych doznań elementów dorosłego życia.
Czwórka przyjaciół zaprzyjaźnia się z chłopcem, tytułowym Weiserem. Nikt z nich nie spodziewa się jakie oddziaływanie na ich niedalekie i późniejsze życie będzie miała ta znajomość. Weiser okazuje się utalentowanym młodzieńcem, uzdolnionym w każdej dziedzinie. Niestety jego zainteresowania zahaczają również o elementy zakazane, niebezpieczne wręcz magiczne które to doprowadzają do tragicznego (?) końca, tak naprawdę niedopowiedzianego pozostawiającego czytelnika z pytaniem na które musi odpowiedzieć sam.
Oprócz tytułowego wątku, jest to opowieść o nieistniejącym już Gdańsku (kto pamięta lotnisko na Wrzeszczu a właściwie na Zaspie?), o miejscach nieistniejących ale których oddziaływanie na współczesność jest ciągle odczuwalna.
Również jest to opowieść o Polsce i Polakach, o ich trudnych powojennych losach (śmierć Piotra w robotniczych rozruchach, emigracja Elki). Zachęcam każdego do lektury (dla lubiących się pośmiać - warto zwrócić uwagę na bijatykę w barze i Żółtoskrzydłego).
Czwórka przyjaciół zaprzyjaźnia się z chłopcem, tytułowym Weiserem. Nikt z nich nie spodziewa się jakie oddziaływanie na ich niedalekie i późniejsze życie będzie miała ta znajomość. Weiser okazuje się utalentowanym młodzieńcem, uzdolnionym w każdej dziedzinie. Niestety jego zainteresowania zahaczają również o elementy zakazane, niebezpieczne wręcz magiczne które to doprowadzają do tragicznego (?) końca, tak naprawdę niedopowiedzianego pozostawiającego czytelnika z pytaniem na które musi odpowiedzieć sam.
Oprócz tytułowego wątku, jest to opowieść o nieistniejącym już Gdańsku (kto pamięta lotnisko na Wrzeszczu a właściwie na Zaspie?), o miejscach nieistniejących ale których oddziaływanie na współczesność jest ciągle odczuwalna.
Również jest to opowieść o Polsce i Polakach, o ich trudnych powojennych losach (śmierć Piotra w robotniczych rozruchach, emigracja Elki). Zachęcam każdego do lektury (dla lubiących się pośmiać - warto zwrócić uwagę na bijatykę w barze i Żółtoskrzydłego).
Do pochrupania - Grissini
Jeżeli usłyszeliście dzwonek do drzwi a nie macie w pamięci stłuczki na parkingu albo sąsiadki pogryzionej przez waszego mieszańca - to mogą być tylko niespodziewani goście.
Oczywiście jest na to sposób. Skok do lodówki, drożdże ze świąt - są, woda w kranie - jest, cukier w cukiernicy - jest, olej - jest (u sąsiada). Uff... jesteście uratowani - można robić imprezę na której również można błysnąć talentem kucharskim (w cenie). Oczywiście mowa jest o grissini, które można zrobić ze wszystkiego, wzbogacić dodatkami które z tej banalnej przystawki uczynią królewskie danie. Uwaga: jest to banalnie prosta potrawa którą można w banalny sposób zepsuć (co zdarzyło mi się wielokrotnie) :-).
Do rzeczy.
Składniki;
- 350 g mąki pszennej (1/3 worka) a w sumie może być i żytnia (Uwaga: nie może być zbyt miałka). Potem w czasie wyrabiania możesz jeszcze trochę dodać tak żeby uzyskać plastyczną i rozciągliwą masę, która nie będzie się lepiła do rąk,
- 200 ml letniej wody (może być z kranu) - krótko mówiąc niepełna szklanka,
- 50 ml oliwy (może być z oliwek, jeżeli macie możliwość, można dać oliwę o aromacie truflowym (czad!) albo czosnkowym) - 50 ml to tyle miejsca ile zostało wam w szklance po wlaniu 200 ml wody :-)
- 2 łyżeczki drożdży ( lub mała paczka suchych drożdży),
- 1 łyżeczka cukru lub 2 łyżeczki miodu,
- 1,5 łyżeczki (nie łyżki - kiedyś dałem - niezjadliwe) soli.
Drożdże należy połączyć z ciepłą wodą, cukrem lub miodem, zostawić 15 minut do wyrośnięcia. Dodać do mąki (mąkę przesiać), wlać oliwę, dodać sól. Teraz ważne - można dodawać różne aromatyczne zioła (oczywiście z umiarem), swietnie komponuje się kumin rzymski, bazylia, czosnek. Można dodać parmezan. Wiecej nie podpowiadam. Ciasto po wyrobieniu włożyć do jakiegoś naczynia, przykryć kuchenną ściereczką (w oryginale płócienną) i poczekać do wyrośnięcia - czyli spojrzeć na nie po ok 15 minutach. Jeżeli stwierdzicie że powiększyło swoją objętość, można działać dalej. Z ciasta formować cieniutkie, długie pałeczki. Położyć na blasze, na papierze do pieczenia, powlec rozbełtanym jajkiem lub oliwą (można też nie powlekać niczym), posypać delikatnie albo ztarkowanym serem albo morską solą albo kminkiem - piec do rumianości w 200 st.C. Po upieczeniu spożywać z wszystkim co przyjdzie wam do głowy.
Smacznego
Zaczytany
sobota, 13 sierpnia 2011
Cześć, Hi, Zdrastwujtie
To mój pierwszy w życiu blog :-)
Moją pasją jest czytanie i gotowanie - stąd nazwa bloga.
Chciałbym zamieszczać recenzje książek które udało mi się przeczytać (bez zaśnięcia), oraz przepisy które własnoręcznie wypróbowuję z lepszym lub gorszym efektem. Moim pisaniem chciałbym zachęcić wszystkich do czytania (może nie czegokolwiek), dobrą recenzją otworzyć przed poszukującymi nieograniczony świat wyobraźni jaki można zafundować sobie niewielkim kosztem (trochę czasu i chęci).
Może na początek - "Uwikłanie" Zbigniewa Miłoszewskiego.
Czy byliście kiedykolwiek w złym nastroju bo nie mogliście porozumieć się ze swoją córką, żoną , matką lub staliście przed sytuacją braku kompletnego porozumienia z kimkolwiek? Na pewno. Okazuje się że jest metoda która pozwala odbudować relacje w prosty sposób, pozbyć się wieloletniego uwikłania w skomplikowane sytuacje, spojrzeć na swoje życie z boku jak na formę teatru w którym odgrywa się rolę jako aktor spektaklu w którym grają wszelkie osoby spotkane na Twojej drodze. Są to "Ustawienia Systemowe" Berta Hellingera forma delikatnej psychomanipulacji która bazuje na teorii tzw: pola wszechwiedzącego (bardzo ciekawe, ale to temat na inny post - może wkrótce...).
I tak właśnie zaczyna się ta książka. W trakcie wielodniowych Ustawień, prowadzonych w starym klasztorze w centrum Warszawy, zostaje okrutnie zamordowany mężczyzna. Pozornie sprawa wygląda na włamanie i morderstwo przeprowadzone na skutek nakrycia włamywacza na gorącym uczynku. Na miejsce zbrodni przybywa prokurator Teodor Szacki. Sam Szacki jest osobą której życie nie układa się tak jak chciałby każdy chłopiec wychowany na westernach, może i sam powinien być uczestnikiem ustawieniowego spotkania. Przeprowadza standardowe dochodzenie, które okazuje się być tylko czubkiem góry lodowej, mrocznej sprawy z przeszłości w którą, jak się okazuje, zamieszani są wszyscy bez wyjątku uczestnicy ustawień. Kolejno odkrywane fakty, odsłaniane kulisy zdarzeń powiązanych z zamordowanym wprowadzają nas w zasady działania mrocznej PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa, nieciekawej komunistycznej rzeczywistości, o której sam Miłoszewski mówi że nie była tak śmieszna jak filmy Barei a tak naprawdę miała twarz pluszowych misiów o twarzach seryjnych morderców i lalek o twarzach prostytutek. Sam prokurator Szacki uwikany w chylący się związek i początek romansu, okazuje się tylko manipulowanym narratorem zdarzeń które prowadzą do zaskakującego zakończenia. Gorąco polecam, naprawdę warto, czyta się jednym tchem.
Z racji zawodu bardzo dużo podróżuję. Często mieszkam w różnych miejscach (szkoda że tylko w Polsce) które inspirują mnie do odkrywania nowych ciekawych smaków.
Kiedyś miałem okazję mieszkać przez okrągły rok w Trójmieście (polecam, chyba najlepsze miejsce do mieszkania w Polsce). Często odwiedzał mnie mnie mój Prezes (z racji posiadania mieszkania w Sopocie - łał !!!). Jest to człowiek bardzo towarzyski znający różne ciekawe miejsca.
Pewnego dnia powiedział - "Zabieram Ciebie na rybę do restauracji która jest w Sopocie od zawsze" - OK - chwila jazdy i jesteśmy na miejscu (a gdzie - domyślcie się albo poszukajcie - naprawdę warto!). Prezes - "Zamawiaj co chcesz, ale zacznij od zupy rybaka, naprawdę warto!!!"
I stało się. Zakochałem się w smaku, zapachu i w miejscu. Szukałem długo przepisu, a oto wypróbowany efekt moich poszukiwań:
- 2 marchewki, 1 piteruszka, kawałek selera, kawałek pora, 1 cebula, 2 ząbki czosnku do 2 litrów wody i gotować do miękkości.
- gdy warzywa będa miękkie, wyciągnąć a do wywaru wrzucić 2 kostki rosołowe. Wcześniej przygotowaną starkowaną lub pokrojoną w kostkę surową marchewkę wrzucić do wywaru i gotować. Obrać kilka ziemniaków (np.3 do 4), pokroić w kostkę i wrzucić do wywaru.
- rybę (surowy lub rozmrożony filet ok.300 do 500 g) pokroić w grubą kostkę, wrzucić gotować.
- ugotowaną marchewkę pokroić w kostkę i wrzucić do wywaru. Na próbę kiedyś wrzuciłem groszek zielony (bardzo ładnie skomponował się kolorystycznie i smakowo). Można a nawet trzeba wrzucić pokrojoną pietruszkę, seler, por i kawałek pikantnej papryczki.
- Na koniec dodać trochę ;-) pieprzu i dodać zmiażdżony czosnek (1 do 2 ząbków).
Smacznego
Pozdrawiam
Zaczytany
Subskrybuj:
Posty (Atom)